Dobiega końca pilotaż ko-mediacji prowadzony przez Stowarzyszenie Mediatorów Pactus w ramach projektu „Mosty w mediacji” finansowanego w ramach Programu Rządowego NOWEFIO 2023. Przyniósł nam wiele cennych wskazówek na przyszłość. Merytoryczne podsumowanie pilotażu przedstawiamy na naszym blogu „mediacyjne konteksty”. Tutaj zachęcamy do lektury wrażeń z ko-mediacji trójki mediatorów, którzy brali udział w pilotażu.
radca prawny Agnieszka Grzesiek, mediator
Kiedy zaczynałam swą przygodę z mediacją byłam prawnikiem z dwudziestoletnim stażem zawodowym. Lubiłam rozmowy o potrzebach moich klientów i wiem, że to był jeden z powodów, dla których mnie cenili, bo bycie wysłuchanym to podstawowa potrzeba, zwykle jednak nie zaspokojona. Uczestniczyłam w negocjacjach w sprawach moich klientów – by nie trafili do sądu lub by z sądu jak najszybciej wyszli. Mediacja wpisywała się pięknie w mój model pracy. Minęło parę lat, w ciągu których mój entuzjazm do mediacji nie wygasł, choć z przykrością zauważyłam, że wśród osób z mego otoczenia nie rozpalił się tak, jakbym sobie to wymarzyła. Wreszcie – stałam się uczestnikiem w projekcie „Mosty w mediacji” promującym ko-mediację. Wiedziałam, że ko-mediacja to elastyczna metoda współpracy kilku mediatorów, szczególnie pożądana w przypadku, gdy przedmiot mediacji obejmuje materię złożoną, wielowątkową czy wielowymiarową, przy czym nie chodzi jedynie o przypadek złożoności prawnej. Wiedziałam, że w wielu mediacjach przenikanie się wiedzy, umiejętności i osobowości mediatorów, szeroki wachlarz ich kompetencji usprawnia proces mediacji, nadaje mu tempo i energię, jednocześnie pozytywnie wpływając na odbiór mediacji przez strony. Ale dopiero podczas ko-mediacji w realnym życiu, a nie tylko w teorii, przekonałam się, jaki komfort daje ko-mediacja – i stronom i samym mediatorom. Oczywiście ko-mediacja nie „robi się sama” i nie ma mowy o „jakoś to będzie”. Zespół mediatorów nie powinien być tworzony przypadkowo, bez przygotowania, bez ustaleń. Nie wolno zakładać, że skoro każdy z mediatorów jest doświadczony i od lat mediuje, to w zespole dojdzie do prostego powielenia kompetencji, co na pewno da proporcjonalnie większą jakość, a reszta „ułoży się sama” i mediacja „jakoś pójdzie”. Na szkoleniach i warsztatach z ko-mediacji podkreślano jak wiele aspektów związanych ze współpracą mediatorów musi być brane pod uwagę i praktyka pokazała, że nie była to wiedza oderwana od życia. Przemyślenie składu zespołu mediacyjnego do konkretnej mediacji, ustalenie zasad komunikacji między mediatorami, zakresu ich czynności, sposobu dzielenia się uwagą, przetestowanie wzajemnych interakcji choć zajmowało nieco czasu – dawało efekty w postaci płynności w przebiegu mediacji, poczucia solidnie wykonanej roboty nad wsparciem stron nad uzewnętrznieniem ich potrzeb i sprawnie przygotowanych rozwiązań na potrzeby ugody. Zespół mediatorów, który potrafił i chciał ze sobą pracować był odbierany pozytywnie przez strony – czuły się dobrze zaopiekowane wiedząc, że pracują z osobami których wiedza się uzupełnia, które patrzą na ich problem z różnych, często kompletnie odmiennych perspektyw, ale dzięki temu nie zamkną się w morderczym dla mediacji komunikacie, że mediator wie lepiej jaki jest rozwiązanie problemu. Dobrze się czułam mogąc pracować w ko-mediacji, kiedy wiedziałam, że mam profesjonalnego partnera, który wesprze nie tylko strony, ale i mnie kiedy zajdzie taka potrzeba. Który mnie przyhamuje, kiedy będzie ryzyko włączenia się we mnie trybu pani mecenas, która zawodowo wie lepiej i zaraz powie co robić, by było dobrze. Liczę, że koniec edycji projektu nie będzie końcem starań o promowanie ko-mediacji i wielokrotnie skorzystam z możliwości pracy w zespole i uczenia się od mediacyjnego partnera.
Inga Zajączkowska filolog, mediator
Od trzech lat w Stowarzyszeniu Mediatorów Pactus realizujemy projekt “Mosty w mediacji”, w którym przeprowadziliśmy pilotaż ko-mediacji jako platformy dla współpracy dla mediatorów z różnych dziedzin zawodowych. promuje współpracę mediatorów reprezentujących różnorodne środowiska zawodowe. Chcieliśmy tym samym zwrócić uwagę na interdyscyplinarność mediacji i zachęcić różne środowiska mediatorów do współpracy.
Ko-mediacja jest prowadzona przez przynajmniej dwóch współpracujących ze sobą mediatorów – często o odmiennym doświadczeniu i kompetencjach, a także wrażliwości. Najlepiej sprawdza się w trudnych, złożonych i związanych z silnymi emocjami konfliktach. Zawsze jest niezbędna przy mediacjach z udziałem wielu stron. Ten model nie tylko wzbogaca proces, ale również pozwala osobom rozpoczynającym przygodę z mediacją nabywać doświadczenia w bezpiecznej formule.
Jako początkująca mediatorka miałam szczęście terminować u doświadczonej koleżanki, która zaprosiła mnie do współprowadzenia mediacji i na początku pozwoliła obserwować swoją pracę – oczywiście wyłącznie za zgodą stron. Dzięki temu mogłam zobaczyć, jak mediacja wygląda naprawdę: poza salą wykładową, poza „laboratoryjnymi” scenariuszami, w sytuacjach pełnych emocji i realnych potrzeb ludzi. Później zaczęłam nieśmiało zabierać głos, aż w końcu – gdy poczułam się gotowa – poprowadziłam pierwszą ko-mediację pod jej czujnym okiem. Czułam się komfortowo wiedząc, że nawet jeśli pojawi się jakakolwiek trudność, koleżanka wesprze zarówno mnie, jak i strony konfliktu.
Dla osób wchodzących dopiero na ścieżkę zawodową mediacji to bardzo ważne, by móc praktykować i dostawać rzetelną informację zwrotną, co robimy dobrze, co wymaga poprawy i o czym warto pamiętać w przyszłości. Taka relacja mentor–uczeń ma w zawodzie mediatora ogromną wartość i pozwala czerpać z dobrych praktyk doświadczonych mediatorów.
Drugim przykładem ko-mediacji jest współpraca mediatorów o różnych specjalizacjach. Połączenie perspektywy prawnika z wiedzą osoby specjalizującej się w psychologii, komunikacji czy socjologii może znacząco wzbogacić proces mediacyjny. Taki duet potrafi jednocześnie zadbać o precyzję konstruowanych ugód oraz o klimat dialogu, w którym strony czują się wysłuchane i zadowolone z osiągniętych efektów mediacji. Wielu mediatorów pracujących w takim modelu uważa, że właśnie taka komplementarność pomaga w osiąganiu trwałych porozumień.
Dlatego zachęcam do dzielenia się doświadczeniem i współpracy ponad różnicami kompetencyjnymi. To inwestycja nie tylko w rozwój mniej doświadczonych mediatorów, ale przede wszystkim w jakość procesu rozwiązywania sporów poza salą sądową.
adw. Dariusz Wojnar, mediator
Moje doświadczenia z komediacją nauczyły mnie, że to coś dużo więcej niż klasyczna mediacja. I nie – nie chodzi o efektowne hasło. Jasne, dwóch mediatorów przy stole to „dwie głowy zamiast jednej”, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Największa różnica zaczyna się tam, gdzie łączą się różne perspektywy, doświadczenia i języki myślenia.
W duecie miałem okazję pracować z prawnikami, ale też z psychologami, socjologami, inżynierami, informatykami, biegłymi rewidentami. I za każdym razem widziałem, jak zmienia się dynamika rozmowy – na lepsze. Strony czują się bardziej zadbane, rozmowa płynie szerzej, konflikty łatwiej rozplątać, bo każdy z nas dotyka innych warstw sporu.
Efektywność procesu też mówi sama za siebie – na 10 prowadzonych przeze mnie mediacji, aż 8 kończy się podpisaniem porozumienia. Dużo? Moim zdaniem właśnie w tym tkwi moc komediacji – w podziale ról i odpowiedzialności, dzięki czemu nikt nie zostaje sam z ciężarem konfliktu. Możemy też równolegle prowadzić spotkania indywidualne, na bieżąco omawiać momenty trudne, reagować szybciej i uważniej.
Czy są ryzyka? Pewnie. Największe wtedy, gdy mediatorzy zaczną grać na siebie i zapomną o jednej, wspólnej narracji. Strony muszą czuć, że jesteśmy zespołem, monolitem, kimś kto trzyma proces razem, a nie dwoma ego w jednym pokoju.
Ale kiedy to działa – a działa często – nie ma większej satysfakcji niż szczere „dziękujemy” od ludzi, którzy wchodzili na mediację wkurzeni, zmęczeni i bez nadziei, a wychodzą z podpisaną ugodą i ulgą. To jest ten moment, w którym się utwierdzam: mediacja powstała dla ludzi. A komediacja po prostu pomaga im jeszcze skuteczniej.